Fot.PAP/EPA
Przed 51-letnią wrocławianką 1200 km, około 50-60 dni na nartach wśród śniegu i lodu.
Jak poinformował PAP znany z organizacji żeglarskich rejsów polarnych zespół Selma Expeditions, który zapewnia współpracę organizacyjną wyprawy, Wojtaczka opuściła bazę ALE u podnóża góry Vision i małym, kilkuosobowym samolotem została dostarczona do lodowej zatoczki Herkules Inlet, na kraniec Antarktydy.
"Małgorzata pożegnała pilotów i rozpoczęła marsz na biegun. Prawdopodobnie następnych ludzi spotka najwcześniej za dwa miesiące. W ostatniej rozmowie satelitarnej była w dobrym humorze i bardzo skoncentrowana" - przekazał Janusz Cieliszak.
Jak podkreślił, wrocławianka musi być samowystarczalna. Cały marsz odbywa się bez żadnej asysty. Dlatego ciągnie za sobą ważące około 100 kg specjalne sanie transportowe z całym sprzętem, żywnością i specjalnym paliwem do używania w jej kuchence, tzw. white gas (normalne paliwo nie może być stosowane w tych szerokościach, bo zamarza).
Dziennie zamierza pokonywać dystans 20 km, głównie pod wiatr wiejący w tych okolicach prosto z bieguna z siłą 3 stopni w skali Beauforta, w temperaturze ok. minus 20 stopni Celsjusza. Największe zagrożenia to szczeliny lodowcowe, zwłaszcza w okolicach Hercules Inlet i Thiel Mountains, oraz huraganowe wiatry przekraczające 100 km/h, które niosą zamiecie i spadek temperatury poniżej minus 30 stopni C.
Wojtaczka była uczestniczką wielu wypraw jaskiniowych, ekspedycji polarnych, narciarskich i żeglarskich. Opłynęła jachtami m.in. Spitsbergen, Przylądek Horn i dotarła na Antarktydę. Jak przyznała, od kilku lat "chorowała" na Biegun Południowy. Źródło: Codzienny Serwis Informacyjny PAP
wk/Kurier PAP