"Rzeź Woli była przemysłowym ludobójstwem - mężczyzn, kobiet i dzieci, bez wyjątku. Powodem ich zabijania było wyłącznie to, że byli Polakami" - powiedział w rozmowie z PAP Gursztyn. Przypomniał, że do masakry doszło na rozkaz Adolfa Hitlera, tuż po wybuchu Powstania Warszawskiego. "Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią" - miał powiedzieć przywódca III Rzeszy, a jego słowa przekazał podległym jednostkom Reichsfuehrer SS Heinrich Himmler.
Zbrodnia przebiegała w schematyczny sposób. "Wszystko zaczęło się rano 5 sierpnia. To była sobota... można powiedzieć po śniadaniu. Niemieccy żołnierze i żandarmi wyruszyli, by mordować mieszkańców Woli. Relacje świadków wskazują, że Niemcy pojawili się między godziną 9.30 a 11" - opowiadał dziennikarz, obecnie dyrektor TVP Historia. Niemcy przesuwali się z zachodu na wschód dzielnicy wypierając powstańców, m.in. dzięki czołgom, artylerii i lotnictwu, a następnie zabijając cywilów i podpalając budynki.
"To wyglądało tak, że wygarniali z domów mieszkańców - dziesiątkami, setkami, czasem tysiącami, bo niektóre kamienice były duże i były gęsto zamieszkane (...). Ludzie na początku niczego się nie spodziewali, sądzili, że zostaną wywiezieni. Bo w większości wypadków były to kobiety, dzieci, starsze osoby, mężczyzn w tzw. wieku poborowym było niewielu. I kiedy tych ludzi zgromadzono pod jakimś murem, płotem, by ich po prostu stłoczyć - np. często w podwórzach, gdzie byli otoczeni ścianami - to wtedy ich rozstrzeliwano karabinami maszynowymi. Trwało to godzinami. W miejscach, gdzie byli zabici, gdzie były stosy trupów, dopędzano kolejne ofiary i je też w ten sam sposób zabijano" - przypomniał Gursztyn.
Badacz zbrodni na Woli zwrócił uwagę, że była ona najbardziej krwawa tam, gdzie nie toczyły się żadne walki z powstańcami. "Niemcy mieli tam pełną swobodę mordowania ludzi, bo nikt im nie przeszkadzał. Tam, gdzie toczyły się walki, tam nie mogli tego robić z oczywistego powodu" - zaznaczył Gursztyn.
Masowe egzekucje na Woli nadzorował generał SS Heinz Reinefarth. W jego zgrupowaniu najbardziej zdemoralizowana była brygada Oskara Dirlewangera - sadysty, który wcześniej zbrodni dokonywał na terenach dzisiejszej Białorusi. Według wykazu z 6 sierpnia 1944 r. brygada liczyła zaledwie 365 osób. Byli to pospolici kryminaliści, którzy popełniając zbrodnie w imię hitlerowskiej III Rzeszy, mieli "oczyścić się" ze stawianych im zarzutów.
"Sprawa brygady Oskara Dirlewangera jest bardzo eksponowana... budzi ona ekscytację, na swój sposób jest malownicza. To była nieduża karna jednostka (...), żołnierze Wehrmachtu, SS, Marynarki Wojennej, którzy trafili do niej za typowe żołnierskie niesubordynacje. Ktoś tam z nich po pijaku uderzył oficera, ktoś tam jakiegoś rozkazu nie wypełnił (...). Była to zdemoralizowana zbieranina, szczególnie z powodu charakteru jej dowódcy Oskara Dirlewangera, który był bandytą, psychopatą. Jeszcze w latach 30. w Niemczech był skazany za gwałt na nieletniej dziewczynce" - powiedział Gursztyn.
"Gdyby ktoś użył słowo bydlę, to pasowałoby ono do tego człowieka" - podkreślił.
Jednak - w jego ocenie - nie należy przypisywać brygadzie Dirlewangera największej roli w zbrodniach popełnionych na Woli. "To wyjątkowo ważna rzecz. Brygada Dirlewangera popełniła masę zbrodni wojennych, ale ona była pierwsza na linii frontu, była wykorzystywana do walk z powstańcami, do tego służyła. Jej zbrodnie miały miejsce w trakcie walk, natomiast gro ofiar rzezi Woli to są ludzie wypędzeni z własnych domów, z terenów, gdzie nie toczyły się żadne walki, wypędzeni przez zbiorczy batalion żandarmerii (...). I mordercami na Woli byli przede wszystkim członkowie tego batalionu" - mówił Gursztyn.
"W większości byli to rezerwiści, ludzie w średnim wieku, którzy nie nadawali się do walki frontowej, w ogóle nie nadawali się do walk ulicznych z powstańcami czy na regularnym froncie z armią sowiecką, za to - tak to trzeba nazwać - +świetnie+ nadawali się do mordowania kobiet i dzieci" - dodał.
"To jest najbardziej wstrząsające w całej tej historii, że to nie był eksces jakiejś żywiołowej wściekłości, jakichś pijanych żołdaków, rozwścieczonych oporem powstańców - czegoś takiego nie było. (...) Ci żandarmi w ogóle nie zetknęli się z powstańcami, ich nie miało co rozwścieczyć, oni po prostu wykonywali ludobójcze rozkazy i to dość chętnie. Bo wiemy z niemieckich relacji, że można było odmówić wykonania rozkazów i były takie przypadki, że niektórzy żandarmi się migali albo przynajmniej tak później twierdzili, że oni tych rozkazów nie wykonywali" - zaznaczył.
Źródło: Codzienny Serwis Informacyjny PAP
mp/